Z Ooty ruszyłem do Valparai kolejnej górskiej miejscowości,
o której istnieniu dowiedziałem się z rozmów z motocyklistami jeszcze na GOA.
Zachwalali to miejsce ze względu na fajne kręte, górskie drogi i śliczne widoki.
No i trudno się z tą oceną tej prześlicznej okolicy nie zgodzić. Widoki, które składają się głównie z malowniczo
położonych plantacji herbaty poprzedzielanych resztkami dżunglowych lasów
zrobiły na mnie duże wrażenie. Jednak odbieram je teraz już trochę inaczej.
Samo miasteczko nie prezentuje sobą nic ciekawego. Niby znajduję się tu sporo
miejsc noclegowych krzyczących do przyjezdnych z brzydkich reklam ale ani one
piękne ani tanie. Objechałem i obszedłem sporo z nich i pomimo, że jestem
pewien, że większość z nich nie posiadało słownie jednego pokoju wynajętego
komukolwiek, a dysponowali wieloma miejscami noclegowymi, z zaporowych dla mnie
cen zejść nie chcieli. Wkurzyłem się i zdecydowałem, że nie zapłacę i spać będę
gdziekolwiek, w końcu mam namiot. Zjadłem coś zaopatrzyłem się w wodę
wskoczyłem na Faziego i ruszyliśmy razem w poszukiwaniu najlepszej możliwej miejscówki
by spędzić tę noc. Zmierzchało kiedy znalazłem dobre miejsce. Nie będące, jak
sadziłem częścią plantacji herbaty, jednak było tam stosunkowo równo, a już o
tej porze nikt tam się nie przemieszczał. Postanowiłem poczekać z rozbiciem
obozu do czasu gdy będzie kompletnie ciemno by nie rzucać się w oczy i gdy właśnie
zabierałem się do roboty podjechał gość motorkiem i płynną angielszczyzna
zapytał co ja tu o tej porze robię. Wydawał się w porządku więc mu nie
ściemniałem i powiedziałem wprost, że zamierzam tu przenocować. Gość się oczywiście
dość konkretnie zdziwił wyprowadzając mnie jednocześnie z błędu uświadomił
mnie, że cały ten teren jest prywatną własnością plantacji. Powiedział jednocześnie,
że akurat ludzie w tym miejscu będą dla mnie najmniejszym problemem a na moim
miejscu obawiał by się raczej zwierząt, głównie słoni i tygrysów które widywane
są tu praktycznie każdej nocy. Podziękowałem za radę przyjąłem życzenia
powodzenia i mnie zostawił, udając się w swoja drogę. Przyznam, że ta rozmowa
trochę mnie zaniepokoiła. Pomyślałem, że wrócić zawsze tu mogę, a że jeszcze
nie byłem bardzo zmęczony i było stosunkowo wcześnie poszukam lepszego miejsca
na obóz. Tak sobie z wolna przejechałem okolicę i zauważyłem stojący trochę na
uboczu kościół. Miał on jakieś tam ogrodzenie z dość dużym kawałem płaskiego
trawiastego terenu. Jednym słowem idealna miejscówka. Podjechałem i grzecznie
zapytałem zgromadzonych przy kapliczce miejscowych czy mógłbym tu przenocować.
Także bardzo się zdziwili, co akurat jest normalne gdy w Indiach białas nie wybiera
jedynie słusznego dla niego drogiego hotelu. Dostałem odpowiedź, że powinienem
zapytać księdza, a że go akurat nie zastałem postanowiłem tu na niego poczekać.
Tak sobie czekając trochę sobie pogadałem z miejscowymi na ile nam angielski
pozwalał. Od nich także dowiedziałem się, że cała ta okolicą, szczególnie w
nocy władają słonie i tygrysy i że każdego roku, szczególnie na skutek
zadeptania przez dzikie słonie ginie kilka osób. Najczęściej do tragedii
dochodzi, gdy ludzie piechotą, samotnie po zmroku wracają z prac na
plantacjach. Opowiedzieli mi także o licznych przypadkach niszczenia ich
domostw przez słonie poszukujące jedzenia. Czas mijał słuchałem sobie ich
opowieści, aż w końcu jeden z nich stwierdził, że w sumie nie pozwoli mi na to
bym spał w tym miejscu, gdyż jest to zbyt niebezpieczne i że bierze mnie do
siebie do domu. Cóż miałem zrobić, przystałem na jego propozycję i ruszyliśmy w
kierunku jego domostwa. Dowiedziałem się później, że tak naprawdę to nie jest
jego mieszkanie, lecz należy ono jak wszystko w około do jednej z plantacji
herbaty. Kobiety pracujące przy zbiorach liści zarabiają za cały dzień od
wschodu do zachodu słońca 250 rupii. On sam jak się okazało pracuje jako
tropiciel zwierząt na usługach plantacji, a jego zadaniem głównie jest
monitorowanie okolicy i powiadamiania o tym gdzie aktualnie znajdują się stada
słoni i czy nie dokonują jakiś zniszczeń. Słoń zarówno ze względów religijnych,
jak i prawnych jest w Indiach pod szczególną ochroną. Nie przeszkadza to jednak
plantacjom stale się powiększać kosztem dzikich terenów zajmowanych pierwotnie
przez dzikie zwierzęta w tym właśnie słonie. Dochodzi przez to do tych
wszystkich niebezpiecznych sytuacji i cierpienia z jednej strony biednej
miejscowej ludności jak i zwierząt. Miejscowi stanowią właściwie współczesną
formę niewolników. Zarabiają oni bowiem jedynie na to by przeżyć kolejny dzień
nie mając najmniejszych szans by coś więcej odłożyć. Wszystko co posiadają,
czyli skromny kont do spania, wraz z terenem na którym się znajduje należy do
plantacji. Nie mają wiec szans by się nawet stad wynieść. Egzystują wiec w tym
miejscu rodząc się pracując i umierając płodząc w miedzy czasie kolejne
pokolenia do ciężkiej pracy na plantacjach. Wieczór spędzony na rozmowie z moim
gospodarzem diametralnie zmienił moje postrzeganie tej niewątpliwie pięknej okolicy.
Następnego ranka wstaliśmy skoro świt i się pożegnaliśmy. Ja do południa
chciałem zobaczyć jak najwięcej się da by noc spędzić już w Munnar. Odwiedziłem
kilka polecanych przez mojego gospodarza miejsc. Niestety do niektórych mnie
nie wpuszczono przez wzgląd na dzikie zwierzęta nie mogłem choćby odwiedzić
ostatnich terenów gdzie żyją ludzie tak jak kiedyś nazywani przez miejscowych „Tribal”.
Pewnie za jakiś czas i te miejsca opanują plantacje, a tak po co dawać
alternatywę tubylcom - turystę, który nawet z chęcią zapłaciłby tam za nocleg.
Tak z biedy i pod wpływem nacisków w końcu sprzedadzą swoją ziemie jak to
czynili inni przed nimi by w końcu dołączyć do reszty współczesnych niewolników
nie posiadających już niczego. Przepraszam jeśli zanudziłem ale przeżycia i
przemyślenia z gór w okolicach Valparai dość mocno się zakorzeniły w moim sercu
i nie był bym sobą gdybym nie spróbował jakoś ich wyrazić. Nie zrozumcie mnie
źle jest to śliczne miejsce zamieszkałe przez wielu fantastycznych ludzi i
polecam każdemu by je zobaczył. Ja po prostu na herbatę i jej plantacje patrzę
już inaczej, pomimo iż nie będąc głupcem byłem świadomy już wcześniej wielu
rzeczy. Odnajdziecie tu po prostu Indie wraz z jego zróżnicowanym
społeczeństwem. Jedni nie przenocują Cię za mniej niż 400 rupii nawet jak ich
hotelik jest paskudny i pusty, a drudzy co za cały dzień ciężkiej pracy dostają
250 rupii wezmą cię pod „swój” dach i nie pozwolą sobie wcisnąć grosza. Kolejni
natomiast ze swych biur w Londynie czy Mumbaju będą dalej liczyli rosnące
słupki na swych kontach..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz