wtorek, 31 maja 2016

Bieszczady maj 2016




 Pewien zacny jegomość powiedział mi ostatnio, że jeśli czegoś nie ma w necie to się nie zdarzyło. Siedząc teraz w ciepłym domku w Poznaniu coraz bardziej zastanawiam się czy faktycznie zaledwie dwa tygodnie temu wędrowałem tymi szlakami. Niby jeden kraj, niby tylko kilkaset kilometrów a tak inny świat.
Kto mnie zna ten wie, że dość towarzyskie ze mnie zwierzę. Przyznam, że ruszając na tę eskapadę do końca łudziłem się, że mój stary druh Leny jednak zmieni zdanie i ruszy ze mną po Bieszczadach a nie jak to sobie wymyślił tylko tam zacznie podążając wzdłuż wschodniej granicy na północ. Oczywiście tak się nie stało i po jednym noclegu spędzonym razem w pewnym klimatycznym miejscu każdy z nas ruszył w swoją stronę. Chatka ta ma w sobie jakąś taką moc, klimat nazwijcie to sobie jak chcecie była po prostu genialnym miejscem startu. Jeszcze raz dzięki bracie, że mi ją pokazałeś.
Nie będę tu truł o tym jak beznadziejne okazały się moje buty i jak bardzo zajechałem sobie stopy. O tym, że po dwóch dniach powłócząc, wieczorową porą, nogami i rozglądając się za w miarę rozsądnym miejscem na nocleg myślałem tylko o tym jak tu jutro stąd spierdzielać. O tym, że ryczeć się chce jak widzisz na jaką skalę jest prowadzona wycinka pięknych bieszczadzkich buków, wszystko jedno czy to teren Parku czy też nie. O tym, że czarny szlak od Jaworca jest zupełnie zaniedbany. O tym, że jak to jeden z miejscowych powiedział: "trafił Pan na typową pogodę na salamandry". 
Bo było genialnie i każdemu, nawet najbardziej stadnej istocie polecam ruszyć się gdzieś samemu, najlepiej w jak najmniej oblegane przez ludzi miejsca/termin. Ludzi widziałem właściwie tylko w miastach i schroniskach oraz na kilku najbardziej obleganych szlakach w okolicach Wetliny. Spotkałem jednak kilku prawdziwych miejscowych. Jedni leżeli sobie na mej drodze tylko mnie obserwując, inni wyskoczyli na mnie z krzaków by potem symultanicznie ze mną spierdolić ja na ambonę on na drzewo. Jeszcze inni po prostu wyli gdzieś tam w oddali gdy kładłem się spać w namiocie. Za to następni znowu dali się podejść w deszczu tak, że kusiło by im sprzedać klapsa. Kilkoro z nich udało się chwycić migawką aparatu. Wielu pozostałych zostanie zapisanych tylko w mojej głowie.
Na koniec chcę polecić kilka miejsc w Bieszczadach, które ktoś kto przebrnął przez moje wypociny może zechce odwiedzić. Są to: bacówka Pod Małą Rawką (a szczególnie ich "Popielicówkę" jako tanie i klimatyczne miejsce noclegu), bacówka Jaworzec (fajni ludzie, jedna wielka impreza w "stylu bieszczadzkim", która mnie wciągnęła aż na dwa dni ;)) i na końcu cóż innego jak schronisko "Na końcu świata" czyli pod Łupkowem. (chyba najbardziej klimatyczne miejsce zarządzane obecnie przez Karolę i Marcina bardzo fajnych i życzliwych młodych ludzi, do których jak byście chcieli mogę wam dać kontakt).
Świadomie nie wymieniam pozostałych niekomercyjnych traperskich chatek, o których dowiedziałem się od przyjaciół i innych podróżników, gdyż uważam, iż wiedza o tego typu miejscówkach  nie powinna znajdować się w internecie a dowiedzieć się o nich powinniście na szlaku tak jak to drzewiej bywało.

Na koniec specjalne podziękowania dla Lenego za fantastyczny start wędrówki oraz dla dwóch fantastycznych ziomków z Sanoka, których poznałem pod Małą Rawką. Dzięki za nocne Polaków rozmowy, piwko, prowiant i podwózkę. Mam nadzieję, że jak w końcu traficie na swojego niedźwiadka będzie to równie sympatyczne spotkanie jak to moje. Oczywiście nie oznacza to, że nie miałem kupy w gaciach, ale to już opowieść na wieczór z zacnym browarkiem.