Gokarne, a właściwie plaże znajdujące się w okolicach tej
miejscowości planowałem odwiedzić od momentu, gdy zdecydowałem się na tą
podróż. Miejsce to poleciły mi już w Polsce piękne siostry Bruch a także wielu
napotkanych już tu w Indiach znajomych. Tak wielu wspaniałych ludzi nie mogło
się mylić, dlatego z żalem opuściłem w końcu No Name Hostel i ruszyłem ku plażą
Gokarny. Za namową Rusłana poznanego w No Name wybrałem plażę Kudle. Miała ona
bowiem sławę ładnie położonej, spokojnej i w klimatach hipisowskich, czyli coś
w sam raz dla mnie. Na miejsce dotarłem po zmroku. Trochę się nakombinowałem
wraz z GPSem by znaleźć najdogodniejsze miejsce do zaparkowania FZki tak by nie
taszczyć moich gratów szczególnie daleko. Na samą plażę bowiem nie da się
wjechać. Miejsce, do którego dotarłem okazało się być położone całkiem blisko
bo około 5 minut marszu w dół do plaży. Napotkaną dziewczynę zapytałem o tani
nocleg i już za chwilkę miałem swój bungolow za 200 rupi w fajnym zacienionym
palmami miejscu. Już tej pierwszej nocy plaża ta nie za bardzo przypadła mi do
gustu gdyż była dość mocno oświetlona neonami restauracji i latarniami
umieszczonymi po obu stronach plaży, które przypominały wręcz obozowe szperacze.
Gdy jeszcze rano zobaczyłem tabuny hindusów wiedziałem, że coś tu jest nie tak
i rozpocząłem poszukiwania innego miejsca. Nie zrozumcie mnie źle miejsce,
gdzie mieszkałem było całkiem fajne ale oczekiwałem zupełnie innych klimatów.
Nie pomogło nawet to że kolejnej nocy dosiadłem się do fajnych ludzi grających
na gitarach przy ognisku. Wiedziałem bowiem, że musi być gdzieś w okolicy
bardziej klimatyczne miejsce. Pobliska plaża OM miała troszkę fajniejszy klimat,
ale właśnie tylko trochę a dla tak małej zmiany nie chciało mi się
przeprowadzać. Tym bardziej że oznaczało to taszczenie tym razem pod górę
wszystkich moich bambetli a potem jeszcze bóg wie jak daleko przez plażę OM ku
nowemu noclegowi. Kolejnego dnia na dalekim krańcu właśnie tej plaży po
przedarciu się zarośniętymi ścieżkami przez coś w rodzaju tutejszego buszu dotarłem
do klimatycznego cypelka z moją ulubioną jak do tej pory w Indiach palemką.
Miejsce nie za bardzo nadaje się na rozbicie namiotu, ale spędziłem tu trochę
czasu z dala od zgiełku ludzi. Prowadzi stąd dalej ścieżka ku kolejnej plaży Half
Moon i dalej ku Paradise beach. Droga jednak jest dość żmudna i wiedziałem, że
nie ma opcji bym nią przeszedł z całym moim dobytkiem, którym na co dzień
objuczony jest motocykl. Kolejny dzień, więc spędziłem na jeździe enduro style
po lasach przez które jak pokazywał GPS w końcu przedostanę się do rzeczonych
plaży. Odpowiedniego miejsca nie znalazłem, gdyż budują tam olbrzymi ośrodek i
po prostu mnie przegoniono tłumacząc, że tędy się nie przedostanę. Dotarłem
wiec w końcu na kolejną dość brzydką plażę z przyklejoną do niej wioską - Belekan beach. Stąd w końcu po jakimś czasie włóczenia się znalazłem ścieżkę, która w około 15
minut prowadzi do Paradise beach. Gdy się
tam tylko znalazłem wiedziałem, że to jest właśnie miejsce, którego szukałem. Fajni
ludzie ładne miejsce i brak tabunów hindusów i turystów. Znaczy się w ciągu
dnia trochę tam ludzi przybywa łódkami z pobliskich plaż, ale wieczorem
pozostaje tylko kilka osób które zdecydowały się tu zamieszkać lub przespać noc
lub dwie. Pierwszej nocy przybyłem tu tylko z namiotem i podstawowym sprzętem tu
mi potrzebnym resztę dobytku pozostawiając w opłaconym już bungolowie na Kudle
beach. Kolejnej nocy spałem już tu z całym majdanem. Poznałem tu naprawdę
fajnych ludzi, od których dowiedziałem się gdzie mogą znaleźć źródełko z wodą pitną
którą i tak filtrowałem. Motocykl pozostawiłem przykuty zakupionym niedawno
łańcuchem i patentową mocna kłódką do drzewa we wspomnianej wcześniej
pobliskiej wiosce. Niestety ostatniego dnia, gdy już wreszcie doczłapałem z
powrotem dźwigając cały swój dobytek do mojego zielono czarnego rumaka okazało
się że ktoś się do niego próbował nieudolnie dobierać. Straciłem łańcuch i kłódkę,
które miały chronić motocykl a okazało się że nie ochroniły nawet samych
siebie. Zniszczono plastiki obudowujące bak naruszono instalację paliwową bezskutecznie
próbując dostać się do paliwa zabezpieczonego petrol lockiem, skradziono jedno
z lusterek i ładowarkę. Trochę zajęło mi doprowadzenie motocykla do stanu
jezdnego i zepsuto wspaniały humor, który miałem przebywając przez parę dni z
fajnymi ludźmi na paradise beach. Tego samego dnia jadąc w kierunku Mangalore
trafiłem pierwszy raz na deszcz i nie zauważyłem, kiedy przebiłem tylne koło co
spowodowało, że poważnie wygiąłem felgę na Indyjskich dziurach. Z całą
pewnością był to jeden z najgorszych dni pomijając chorobę jaki przeżyłem do
tej pory w Indiach. Jazda do Mangalore zajęła mi wiele godzin, zmuszony byłem
bowiem co kilkanaście kilometrów dopompowywać uchodzące powietrze. Dziurę w
oponie udało się bowiem bardzo łatwo załatać jednak powietrze nadal uchodziło z
miejsca, gdzie felga był wygięta.
Wszystko co opisałem sprawiło, że mam mieszane odczucia
odnośnie okolic Gokarny. Prawdopodobnie jest tak dlatego, że bardzo oczekiwałem
odwiedzin tego miejsca, które jak się okazało z biegiem lat trochę utraciło
swoją hipisowską aurę stając się (plaże Kudle i OM) miejscem podobnie obleganym
jak niektóre miejsca Goa. Prawdopodobnie winne są temu moje wygórowane
oczekiwania i nieprzyjemna przygoda z motocyklem, który został tak niemiło
potraktowany przez miejscową ludność. Oczywiście musicie wziąć pod uwagę, że
jestem dość specyficznym typem włóczęgi podróżnika poszukującym trochę innych
miejsc i wrażeń niż typowy turysta. Ze swojej strony polecam też bardzo paradise
beach. Odnajdziecie tam spokój, klimat i fajnych ludzi mając jednocześnie
możliwość kupna pożywienia od lokalesów (pyszne tali szkoda że te same każdego
dnia za 70 rupi oraz owoce i inne przekąski). Dzięki temu można poczuć się tam
trochę jak Robinson po za cywilizacją, jednocześnie mając komfort, nie
troszczenia się o pożywienie. Oczywiście wiele osób tam przebywających gotuje
swoje jedzonko przytargane z miasta na ogniskach (moje pyry z ogniska w połączeniu
z cebulką pomidorkiem i miejscowymi przyprawami kolegi z niemiec zrobiły
furorę). Polecam jednak udać się tu autobusem (jedyne 10 rupi z Gokarny) by nie
kusić lokalnej społeczności pozostawionym motocyklem. Kierowcy autobusu
wytłumaczcie, że chcecie się udać do najbliższej wioski obok paradise beach a
stamtąd już piechotą jakoś traficie na miejsce. Oczywiście nie zapomnijcie
zabrać ze sobą namiot bądź hamak, lub najlepiej jedno i drugie. Po namyślę tak
polecam to miejsce. Miejscowi mogli przecież ukraść mi motocykl lub mogłem w
ogóle nie zawitać do magicznej paradise beach. Indie uczą mnie każdego dnia by
cieszyć się każdym danym mi następnym dniem i znajdowania radości i pozytywów
we wszystkim co napotykam na swej drodze.
standardowo fajna relacja, dzieki za mozliwosc poczytania i do kolejnego wpisu! Powodzenia!
OdpowiedzUsuń