niedziela, 18 grudnia 2016

Ooty


Ooty to jedna z najbardziej popularnych górskich miejscowości wczasowych, południowych Indii. Takie nasza Zakopane w wersji jesienno/wiosennej czyli bez śniegu. Szczerze to uważam tę miejscowość za mocno przereklamowaną. Same miasto nie ma w sobie nic do zaoferowania a okolica też wcale jakoś nie porywa. Wybrałem się tam z Mysuru głównie ze względu trasę która to biegnie w pewnym momencie przez parki narodowe Bandipur oraz Mudumalai. Odcinek ten można przemierzać tylko w dzień a zatrzymać się można tylko w ściśle określonych miejscach. Kierowcy jadący tą trasą na każdym kroku informowani są by zachowali szczególną ostrożność, ograniczenia prędkości są dość znaczne a za nimi co kawałek umieszczone są progi zwalniające. Wszystko to po to by zredukować do minimum szansę potrącenia lub przejechania dzikich zwierząt. Przyznam szczerze że sam naruszyłem kilkukrotnie zasadę zatrzymywania się. Pierwszy raz gdy przy samej drodze jak gdyby nigdy nic pasły się łanie w towarzystwie wszędobylskich małp. Szczerze, to myślałem, że zanim się zatrzymam i uwolnię telefon służący mi za gps, dawno uciekną nim zdążę to uwiecznić. Nic z tych rzeczy. Całe stado dalej pasło się obok mając moja osobę w głębokim poważaniu a wręcz przemieściło się jeszcze bliżej mnie. Nigdy wcześniej ani później w Indiach nie udało mi się podejść do tych z natury płochliwych zwierząt równie blisko. Kolejne kilometry i kolejne spotkanie, tym razem będące spełnieniem moich marzeń. Jadąc nie spiesznie zauważyłem kątem oka ruch w zaroślach. A wiedzcie moi drodzy, że posiadam kąt oka ;) Zwalniam patrząc w lusterka czy samochód, który niedawno wymijałem we mnie nie wjedzie a tu słoń. Przyznam że zdębiałem. Byłem tak podniecony że ledwo się opanowałem i pomyślałem by wyciągnąć telefon z kabury na gps i pstryknąć te fotki. Wiecie telefon to nie aparat z zoomem. On był naprawdę bardzo blisko i się jeszcze zbliżał. Widziałem jednak, że jego celem jest tylko jak najszybciej przemknąć przez drogę i zniknąć w buszu po drugiej jej stronie. W tym momencie oczywiście nadjechał jeszcze baran ze wspomnianego samochodu i prawie wpakował się w jego dość duży tyłeczek. A ja tam po prostu stałem jak wryty śmiejąc się jak głupi do sera zdając sobie sprawę ze swojego szczęścia chłonąc oczami piękno jakie sobą prezentuje wolny słoń. Wolny słoń który jest naprawdę szybki kiedy coś go zmusi by przyspieszyć.
Przyznam że po tych spotkaniach miałem gdzieś to, że jak już wspomniałem samo Ooty jest niezbyt urodziwą miejscowością. Zakwaterowałem się w znalezionym dla mnie przez Deepaka z Mysuru w Youth Hostel płacąc za dormitorium którego byłem jedynym użytkownikiem jedynie 200 rupii. Pomimo braku sezonu, a co za tym idzie stosunkowo małej ilości turystów, najtańsze miejsca noclegu w Ooty zaczynały się od kwoty 500 rupii. Miasteczko położone jest na wysokości ok 2200 metrów, co sprawia, że noce tu były naprawdę zimne. Nie mam termometru, lecz wydaje mi się, że temperatura w moim dormitorium w nocy nie przekraczała 10 stopni. Na szczęście udało mi się wyprosić dodatkowe dwa ciepłe koce i spokojnie przespałem tu 3 noce. W dzień cieszyłem się jazdą po bardzo równych jak na Indyjskie standardy krętych górskich drogach odwiedzając wszystkie bardziej turystyczne miejsca w obrębie kilkudziesięciu kilometrów. Podczas jednego z przystanków na punkcie widokowym umieszczonym na najwyższym wzniesieniu gór Nilgiri – Doddabetta (2637 m n.p.m) zagadało mnie dwóch motocyklistów. Chłopaki przyjechali tu z Hydrabad na super ekstra jak na Indyjskie warunki sprzęciorach (KTM Duke 390 i Royal Enfield Himalayan). Okazali się być fajnymi gośćmi więc dalej okolice zwiedzaliśmy sobie razem. Z ciekawszych miejsc zobaczyliśmy razem, dość wyschnięte o tej porze roku, wodospady leżące obok miejscowości Pykara. Fazi przy dużo mocniejszych sprzętach całkiem dzielnie sobie dawał radę, a przy zjazdach nawet udawało mi się ich lekko odstawiać na zakrętach. Gdy chłopak zobaczył, że w miarę ogarniam sam zaproponował mi bym przetestował jego Duka. Wiem że czytając to wielu z moich motocyklowych przyjaciół uśmieje się pod nosem ale w tamtym momencie miałem wrażenie, że wsiadłem na jakaś rakietę. Lekkie to, zwrotne i dysponujące naprawdę świetnym przyspieszeniem a do tego genialne heble. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, że gdybym na co dzień podróżowałbym czymś takim po Indiach, nie pisał bym właśnie tych wypocin, lecz leżał bym gdzieś wkomponowany w wielki zad wołu, autobus czy inne ustrojstwo czyhające na motocyklistów na Indyjskich drogach. Pożegnaliśmy się z chłopakami przy smacznym chicken curry i ruszyłem dalej ciesząc się jak dziecko z każdego zakrętu pokonywanego moim małym Fazerkiem.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz