Ooty to jedna z najbardziej popularnych górskich
miejscowości wczasowych, południowych Indii. Takie nasza Zakopane w wersji
jesienno/wiosennej czyli bez śniegu. Szczerze to uważam tę miejscowość za mocno
przereklamowaną. Same miasto nie ma w sobie nic do zaoferowania a okolica też
wcale jakoś nie porywa. Wybrałem się tam z Mysuru głównie ze względu trasę
która to biegnie w pewnym momencie przez parki narodowe Bandipur oraz
Mudumalai. Odcinek ten można przemierzać tylko w dzień a zatrzymać się można
tylko w ściśle określonych miejscach. Kierowcy jadący tą trasą na każdym kroku
informowani są by zachowali szczególną ostrożność, ograniczenia prędkości są
dość znaczne a za nimi co kawałek umieszczone są progi zwalniające. Wszystko to
po to by zredukować do minimum szansę potrącenia lub przejechania dzikich
zwierząt. Przyznam szczerze że sam naruszyłem kilkukrotnie zasadę zatrzymywania
się. Pierwszy raz gdy przy samej drodze jak gdyby nigdy nic pasły się łanie w
towarzystwie wszędobylskich małp. Szczerze, to myślałem, że zanim się zatrzymam
i uwolnię telefon służący mi za gps, dawno uciekną nim zdążę to uwiecznić. Nic
z tych rzeczy. Całe stado dalej pasło się obok mając moja osobę w głębokim
poważaniu a wręcz przemieściło się jeszcze bliżej mnie. Nigdy wcześniej ani
później w Indiach nie udało mi się podejść do tych z natury płochliwych
zwierząt równie blisko. Kolejne kilometry i kolejne spotkanie, tym razem będące
spełnieniem moich marzeń. Jadąc nie spiesznie zauważyłem kątem oka ruch w
zaroślach. A wiedzcie moi drodzy, że posiadam kąt oka ;) Zwalniam patrząc w
lusterka czy samochód, który niedawno wymijałem we mnie nie wjedzie a tu słoń.
Przyznam że zdębiałem. Byłem tak podniecony że ledwo się opanowałem i pomyślałem
by wyciągnąć telefon z kabury na gps i pstryknąć te fotki. Wiecie telefon to
nie aparat z zoomem. On był naprawdę bardzo blisko i się jeszcze zbliżał.
Widziałem jednak, że jego celem jest tylko jak najszybciej przemknąć przez
drogę i zniknąć w buszu po drugiej jej stronie. W tym momencie oczywiście
nadjechał jeszcze baran ze wspomnianego samochodu i prawie wpakował się w jego
dość duży tyłeczek. A ja tam po prostu stałem jak wryty śmiejąc się jak głupi
do sera zdając sobie sprawę ze swojego szczęścia chłonąc oczami piękno jakie
sobą prezentuje wolny słoń. Wolny słoń który jest naprawdę szybki kiedy coś go
zmusi by przyspieszyć.
Przyznam że po tych spotkaniach miałem gdzieś to, że
jak już wspomniałem samo Ooty jest niezbyt urodziwą miejscowością.
Zakwaterowałem się w znalezionym dla mnie przez Deepaka z Mysuru w Youth Hostel
płacąc za dormitorium którego byłem jedynym użytkownikiem jedynie 200 rupii.
Pomimo braku sezonu, a co za tym idzie stosunkowo małej ilości turystów,
najtańsze miejsca noclegu w Ooty zaczynały się od kwoty 500 rupii. Miasteczko
położone jest na wysokości ok 2200 metrów, co sprawia, że noce tu były naprawdę
zimne. Nie mam termometru, lecz wydaje mi się, że temperatura w moim
dormitorium w nocy nie przekraczała 10 stopni. Na szczęście udało mi się
wyprosić dodatkowe dwa ciepłe koce i spokojnie przespałem tu 3 noce. W dzień
cieszyłem się jazdą po bardzo równych jak na Indyjskie standardy krętych
górskich drogach odwiedzając wszystkie bardziej turystyczne miejsca w obrębie
kilkudziesięciu kilometrów. Podczas jednego z przystanków na punkcie widokowym
umieszczonym na najwyższym wzniesieniu gór Nilgiri – Doddabetta (2637 m n.p.m)
zagadało mnie dwóch motocyklistów. Chłopaki przyjechali tu z Hydrabad na super
ekstra jak na Indyjskie warunki sprzęciorach (KTM Duke 390 i Royal Enfield
Himalayan). Okazali się być fajnymi gośćmi więc dalej okolice zwiedzaliśmy
sobie razem. Z ciekawszych miejsc zobaczyliśmy razem, dość wyschnięte o tej
porze roku, wodospady leżące obok miejscowości Pykara. Fazi przy dużo
mocniejszych sprzętach całkiem dzielnie sobie dawał radę, a przy zjazdach nawet
udawało mi się ich lekko odstawiać na zakrętach. Gdy chłopak zobaczył, że w
miarę ogarniam sam zaproponował mi bym przetestował jego Duka. Wiem że czytając
to wielu z moich motocyklowych przyjaciół uśmieje się pod nosem ale w tamtym momencie
miałem wrażenie, że wsiadłem na jakaś rakietę. Lekkie to, zwrotne i dysponujące
naprawdę świetnym przyspieszeniem a do tego genialne heble. Teraz zdaję sobie
sprawę z tego, że gdybym na co dzień podróżowałbym czymś takim po Indiach, nie
pisał bym właśnie tych wypocin, lecz leżał bym gdzieś wkomponowany w wielki zad
wołu, autobus czy inne ustrojstwo czyhające na motocyklistów na Indyjskich
drogach. Pożegnaliśmy się z chłopakami przy smacznym chicken curry i ruszyłem
dalej ciesząc się jak dziecko z każdego zakrętu pokonywanego moim małym
Fazerkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz