poniedziałek, 28 listopada 2016

Goa No Name free Hostel


Do tego niesamowitego miejsca trafiłem dzięki niezastąpionemu Couchsurfingowi. Znalezienie bowiem w sezonie hosta w Goa graniczy z cudem a tu okazało się, że jest coś takiego jak darmowy hostel. Głównymi organizatorami tego niesamowitego przedsięwzięcia jest wspaniała para Ankit i Elissa lecz pomaga im przy tym ogromna rzesza ludzi których aż trudno wymienić. Miejsce to ma za zadanie zbierać w okuł niego ciekawych ludzi i być swego rodzaju generatorem, katalizatorem pomysłów, idei, wymiany myśli i poglądów. Być miejscem spotkań artystów podróżników i wszelkiej maści ciekawych świata ludzi. Hostel ma bardzo fajne położenie, gdyż jest usytułowany w okolicach Querin Beach jednego ze spokojniejszych miejsc w Goa, jednak jedyne 7km od miejscowości Arambol, która jest już dość dużą imprezownią. Najciekawsze balety jednak oddalone są o ok. 30km w miejscowości Anjuna (ok. 50minut jazdy motorkiem). Takie właśnie położenie tego miejsca sprawia, że każdy tu odnajdzie coś dla siebie. Mi przez pierwszych kilka dni nie w głowie były imprezy, gdyż w nocy zaraz po przybyciu do hostelu dość konkretnie się rozchorowałem. Nie będę się tu wdawał w szczegóły, ale miałem mega rozwolnienie przez 2 kolejne dni i gdyby nie opieka wspaniałych przyjaciół z hostelu i leki które zabrałem z polski (Xifaxan) było by zemną słabo. Następne kilka dni dochodziłem do siebie powolutku zwiedzając okolicę żywiąc się tylko i wyłącznie w hostelu. Jedzenie tu przygotowywane jest bardzo dobre, pożywne i co najważniejsze zdrowe i czyste i kosztuje tylko 250 rupi za 3 posiłki (jak wspaniale się prezentuje macie na zdjęciu a gwarantuje, że smakuje jeszcze lepiej). Gdy weźmiemy pod uwagę, że nie płaci się za spanie utrzymanie i życie tu okazało się dla mnie super tanie i mocno podreperowało mój skromny budżet. Oczywiście nie ma obowiązku by jeść w No Name hostel ale bardzo to pomaga w utrzymaniu tej wspaniałej inicjatywy, gdyż gotując dla dużej ilości osób wychodzi taniej i osoby, które to wszystko ogarniają mogą mieć choć jedzenie za darmo. Miejsce to też utrzymuje się dzięki crowdfundingowi i dotacją zarówno od osób odwiedzających to miejsce jak i tych, którzy nigdy tu nie byli jednak w pełni się solidaryzują z tą inicjatywą. Dzieje się tu całkiem sporo. Gdy tam byłem właśnie powstawał piec na pizzę i chleb, który sam pomagałem też budować. Rusłan kumpel z Kazachstanu z którym śmiejemy się do rozpuchu na jednym ze zdjęć przyjechał ze swoim profesjonalnym stołem do masażu. Każdy kto dofinansuje hostel ma u niego darmowe zabiegi. Rus to w ogóle ciekawy człowiek, który zaraził wszystkich w hostelu swoja pasją do szachów. Każdego dnia graliśmy i nigdy nie udało mi się go zwyciężyć. Nie widziałem też by komukolwiek udała się ta sztuka, ale zabawy była kupa.
Jak już wreszcie byłem w pełni sił mogłem wreszcie zażyć trochę typowych dla Goa baletów. Jak się orientujecie bądź nie region ten podlega zupełnie innemu opodatkowaniu niż reszta Indii co sprawia, że alkohol, tytoń oraz paliwo są dużo tańsze. Przykładowo mój ulubiony rum „Old Monk” (ciemny 7dmioletni) kosztował jedynie 175 rupii za 0,75 litra, podczas gdy 2 litry coli to około 90 rupii. Jeśli chodzi o wejścia do najfajniejszych imprezowni to są one dla białych w większości darmowe, a co ciekawe płatne tylko dla hindusów. Najfajniejsze imprezy które odbywają się cyklicznie i miałem szczęście odwiedzić to na bank Ital Digital – świetne bity w klimatach około regowych zahaczające także o jungle i dubstep oraz najsłynniejsza chyba w okolicach Shiva Valey. Ta ostatnia to oczywiście impreza transowa odbywająca się w knajpie, która naprawdę jest świątynia Shivy. Klimat i muza niesamowite i ciężkie do opisania. Najlepiej wpaść tam i zaznać tych świętych bitów samemu w każdy wtorek w Anjuna. Impreza tak naprawdę rozkręca się dopiero ok. 1szej i trwa do późnego rana :) Ciekawym i wartym odwiedzenia miejscem jest też na pewno „drum circle” odbywający się zawsze przed zachodem słońca na głównej plaży w Arambolu (na lewo od wejścia). Zbiera się tu w sezonie nawet i kilkunastu bębniarzy i innych instrumentalistów o naprawdę dużych umiejętnościach. Polecam zabrać ze sobą marakasy instrument wg mnie najfajniejszy gdyż można tańczyć i tworzyć dźwięki jednocześnie. Szczególnie jak się jest takim beztalenciem muzycznym jak ja :)
Jeśli chodzi o ciekawe spotkania ze światem ożywionym to jednego dnia wdepnąłem w gąsienicę widoczną na zdjęciu. Nawet sierściucha nie zgniotłem (popełzła sobie spokojnie dalej) a jej igły wbiły mi się w stopę. Wyciąganie ich pęsetą zajęło mi kawał czasu a samo spotkanie zapamiętam jako bolesne i nieprzyjemne. Chłopaki z hostelu mówił, że igły tego owada są jadowite i mogę mieć po nich „jazdy” ale nie odnotowałem większych zmian w mej już chyba wystarczająco pojechanej psychice.

Z wielkim żalem opuszczałem to niesamowite miejsce i tych cudownych ludzi po tym jak i tak zostałem tu o ponad tydzień dłużej niż planowałem. Szczerze to już teraz myślę, jak zrobić by tam jeszcze choć na chwilę zawitać. Zostawiłem tam po prostu cząstkę swojego serducha i wspaniałych przyjaciół. 







































poniedziałek, 14 listopada 2016

Hampi

Hampi to jedno z niewielu miejsc co do których byłem przekonany, że muszę tam zawitać. Sprawiły to opowieści zarówno przyjaciół jak i napotkanych po drodze podróżników o tym niesamowitym miejscu. Trudno pisać o Hampi nie dotykając historii tego miejsca. W miejscu tej małej wioski jeszcze w XVI wieku istniało jedno z największych i najpotężniejszych miast ówczesnego świata. Pozostałości tej niegdysiejszej potęgi porozrzucane są w formie różnego rodzaju ruin na przestrzeni kilkunastu/ kilkudziesięciu kilometrów. Ilość możliwych do zwiedzenia miejsc jest ogromna a wręcz wydaje się nieskończona. Włóczyłem się po okolicy tydzień i wiem, że zobaczyłem tylko mały ułamek pozostałości dawnej stolicy Widźajanagar.
Ale zacznijmy od początku. Do Hampi dostałem się z Pune moją wspaniałą Yamaszką FZ. Wyruszyłem rano i dotarłem wieczorem, lecz nie do samego Hampi tylko do największego miasta w pobliżu – Hosapete. Tu udało mi się znaleźć tani nocleg (150 rupii). Miałem problemy z motocyklem, dlatego też kolejny dzień postanowiłem poświęcić na ich rozwiązanie. Zajęło mi to w sumie dwa dni i kupę nerwów, lecz suma summarum mój Fazerek po wizycie w profesjonalnym warsztacie Yamahy działa wreszcie bez zarzutu. Jeśli chodzi o miejsce do spania to śmieszna historia, gdyż musiałem przekonać właściciela tego taniego hoteliku do tego, że biały gość może spać w takich warunkach. Na początku nie chciał mi bowiem dać tego pokoju zaklinając się, że nie ma wolnych miejsc dla mnie. W jego głowie po prostu się nie mieściło, że białego turystę może zadowolić tak prosta kwatera. Jestem jak pewnie doskonale wiecie bardzo mało wymagający. Własna łazienka łóżko, nad którym mogłem powiesić moskitierę, wiatrak i możliwość bezpiecznego pozostawienia swojego dobytku to było zdecydowanie więcej niż się spodziewałem otrzymać za 150rupi wchodząc do tego miejsca w nocy z ulicy.
Gdy znów mogłem liczyć na mój motorek ruszyłem pierwszy raz zobaczyć Hampi a tak właściwie jego główną świątynie Virupaksha. Tej nocy akurat była pełnia księżyca, która jest bardzo ważna dla bogobojnych hindusów a ta była do tego jeszcze wyjątkowa, gdyż księżyc był podobno największy w ostatnich kilkudziesięciu latach. Wielu pielgrzymów przyjechało specjalnie na tą noc do świątyni co w połączeniu z tłumami miejscowych dało atmosferę wyjątkowego święta, którego szczerze w ogóle się nie spodziewałem. Uczestniczenie, a w zasadzie podglądanie tego typu ceremonii bardzo mnie fascynuję, więc spędziłem w świątyni kilka godzin. Niesamowite było obserwować jak z czasem jak mijał wieczór i ubywało ludzi miejscowe małpy „polują” na wszystkie smaczne dary, które bogom przynieśli pielgrzymi, a wszystko to w scenerii ognia niezliczonej ilości lamp i świec. Wiem, że zdjęcia tego nie oddadzą, ale życie hinduskich świątyń po zmroku, szczególnie w noce takie jak ta, ma w sobie coś z magii, spirytualizmu. Nie wiem, jak to określić, ale zawsze łapie w nich taki jakiś klimat zadumy, refleksji i spokoju pomimo panującego dokoła rozgardiaszu. Szukam sobie miejsce by spokojnie przycupnąć i chłonąć tą niesamowitą energię.
Następnego dnia pożegnałem się z przemiłym właścicielem hoteliku wypłaciłem pieniądze w bankomacie (godzina w kolejce) i ruszyłem na drugi brzeg Hampi gdzie znalazłem fajny hostelik z widokiem na rzekę i świątynie za 200rupi. Była to świetna baza wypadowa by włóczyć się po okolicy. Posiadanie własnego środka transportu bardzo ułatwia przemieszczanie się po okolicy i obniża koszty, gdyż można stołować się w pobliskich wioskach, gdzie ceny posiłków są czasem 3 razy mniejsze niż w restauracjach i hostelach. Kryzys finansowy sprawił, że jeszcze większą uwagę zwracałem do rozsądnego gospodarowania gotówką co sprawiło, że w Hampi nie wydałem nic na wstępy. Będąc odpowiednio długo można zorientować się w który dzień można zobaczyć daną atrakcję za darmo i odpowiednio zaplanować zwiedzanie okolicy.
Hampii jego okolice to istny raj dla wspinaczy skałkowych. Jeśli ktoś uprawia ten sport odnajdzie tu wiele szkół prowadzonych przez fantastycznych ludzi jak i nieskończoną wręcz ilość tras dostosowaną do różnych progów umiejętności. Też troszkę po wdrapywałem się po okolicznych skałkach oczywiście samemu i nie miało to nic wspólnego z profesjonalnym wspinaniem, ale dało mi to wiele satysfakcji. Jednego dnia miałem kiepską przygodę, gdy jakimś cudem wypięły mi się kluczyki od motocykla i ześlizgnęły się w przepaść kilka metrów w dół. Odzyskanie ich zajęło mi parę godzin i była to dobra nauczka pokazująca jak przez głupotę i nieuwagę można wpaść w spore tarapaty.
Z ciężkim serduchem opuszczałem Hampi, gdyż bardzo przypadło mi do gustu to miejsce. Teraz w pełni rozumiem poznanego tam szkota, że potrafi spędzić tam po kilka miesięcy każdego roku. Niestety Hampi się zmienia, a szczególnie miejsca po drugiej stronie rzeki. Na moich oczach buldożery na rozkaz tutejszych władz i policji rozwaliły kilka hosteli i restauracji. Jeśli nie wiadomo o co chodzi to wiadomo, że chodzi o kasę. Właścicieli tych miejsc nie było stać na postępowanie sadowe. Hampi przyciąga coraz to większe rzeszę turystów a pieniądze te chcą przejąć w całości drogie hotele i resorty. W najbliższym czasie tutejsze władzę planują zabronić prowadzenia hotelików i restauracji w okolicach ruin. Szczerze mam nadzieje, że im się to nie uda, gdyż decyzja ta zabije to miejsce. Pozostało mi tylko cieszyć się, że miałem szczęście zwiedzać Hampi takim jakie jest ono jeszcze teraz.