piątek, 9 grudnia 2016

Gokarna

Gokarne, a właściwie plaże znajdujące się w okolicach tej miejscowości planowałem odwiedzić od momentu, gdy zdecydowałem się na tą podróż. Miejsce to poleciły mi już w Polsce piękne siostry Bruch a także wielu napotkanych już tu w Indiach znajomych. Tak wielu wspaniałych ludzi nie mogło się mylić, dlatego z żalem opuściłem w końcu No Name Hostel i ruszyłem ku plażą Gokarny. Za namową Rusłana poznanego w No Name wybrałem plażę Kudle. Miała ona bowiem sławę ładnie położonej, spokojnej i w klimatach hipisowskich, czyli coś w sam raz dla mnie. Na miejsce dotarłem po zmroku. Trochę się nakombinowałem wraz z GPSem by znaleźć najdogodniejsze miejsce do zaparkowania FZki tak by nie taszczyć moich gratów szczególnie daleko. Na samą plażę bowiem nie da się wjechać. Miejsce, do którego dotarłem okazało się być położone całkiem blisko bo około 5 minut marszu w dół do plaży. Napotkaną dziewczynę zapytałem o tani nocleg i już za chwilkę miałem swój bungolow za 200 rupi w fajnym zacienionym palmami miejscu. Już tej pierwszej nocy plaża ta nie za bardzo przypadła mi do gustu gdyż była dość mocno oświetlona neonami restauracji i latarniami umieszczonymi po obu stronach plaży, które przypominały wręcz obozowe szperacze. Gdy jeszcze rano zobaczyłem tabuny hindusów wiedziałem, że coś tu jest nie tak i rozpocząłem poszukiwania innego miejsca. Nie zrozumcie mnie źle miejsce, gdzie mieszkałem było całkiem fajne ale oczekiwałem zupełnie innych klimatów. Nie pomogło nawet to że kolejnej nocy dosiadłem się do fajnych ludzi grających na gitarach przy ognisku. Wiedziałem bowiem, że musi być gdzieś w okolicy bardziej klimatyczne miejsce. Pobliska plaża OM miała troszkę fajniejszy klimat, ale właśnie tylko trochę a dla tak małej zmiany nie chciało mi się przeprowadzać. Tym bardziej że oznaczało to taszczenie tym razem pod górę wszystkich moich bambetli a potem jeszcze bóg wie jak daleko przez plażę OM ku nowemu noclegowi. Kolejnego dnia na dalekim krańcu właśnie tej plaży po przedarciu się zarośniętymi ścieżkami przez coś w rodzaju tutejszego buszu dotarłem do klimatycznego cypelka z moją ulubioną jak do tej pory w Indiach palemką. Miejsce nie za bardzo nadaje się na rozbicie namiotu, ale spędziłem tu trochę czasu z dala od zgiełku ludzi. Prowadzi stąd dalej ścieżka ku kolejnej plaży Half Moon i dalej ku Paradise beach. Droga jednak jest dość żmudna i wiedziałem, że nie ma opcji bym nią przeszedł z całym moim dobytkiem, którym na co dzień objuczony jest motocykl. Kolejny dzień, więc spędziłem na jeździe enduro style po lasach przez które jak pokazywał GPS w końcu przedostanę się do rzeczonych plaży. Odpowiedniego miejsca nie znalazłem, gdyż budują tam olbrzymi ośrodek i po prostu mnie przegoniono tłumacząc, że tędy się nie przedostanę. Dotarłem wiec w końcu na kolejną dość brzydką plażę z przyklejoną do niej wioską - Belekan beach. Stąd w końcu po jakimś czasie włóczenia się znalazłem ścieżkę, która w około 15 minut prowadzi do Paradise beach.  Gdy się tam tylko znalazłem wiedziałem, że to jest właśnie miejsce, którego szukałem. Fajni ludzie ładne miejsce i brak tabunów hindusów i turystów. Znaczy się w ciągu dnia trochę tam ludzi przybywa łódkami z pobliskich plaż, ale wieczorem pozostaje tylko kilka osób które zdecydowały się tu zamieszkać lub przespać noc lub dwie. Pierwszej nocy przybyłem tu tylko z namiotem i podstawowym sprzętem tu mi potrzebnym resztę dobytku pozostawiając w opłaconym już bungolowie na Kudle beach. Kolejnej nocy spałem już tu z całym majdanem. Poznałem tu naprawdę fajnych ludzi, od których dowiedziałem się gdzie mogą znaleźć źródełko z wodą pitną którą i tak filtrowałem. Motocykl pozostawiłem przykuty zakupionym niedawno łańcuchem i patentową mocna kłódką do drzewa we wspomnianej wcześniej pobliskiej wiosce. Niestety ostatniego dnia, gdy już wreszcie doczłapałem z powrotem dźwigając cały swój dobytek do mojego zielono czarnego rumaka okazało się że ktoś się do niego próbował nieudolnie dobierać. Straciłem łańcuch i kłódkę, które miały chronić motocykl a okazało się że nie ochroniły nawet samych siebie. Zniszczono plastiki obudowujące bak naruszono instalację paliwową bezskutecznie próbując dostać się do paliwa zabezpieczonego petrol lockiem, skradziono jedno z lusterek i ładowarkę. Trochę zajęło mi doprowadzenie motocykla do stanu jezdnego i zepsuto wspaniały humor, który miałem przebywając przez parę dni z fajnymi ludźmi na paradise beach. Tego samego dnia jadąc w kierunku Mangalore trafiłem pierwszy raz na deszcz i nie zauważyłem, kiedy przebiłem tylne koło co spowodowało, że poważnie wygiąłem felgę na Indyjskich dziurach. Z całą pewnością był to jeden z najgorszych dni pomijając chorobę jaki przeżyłem do tej pory w Indiach. Jazda do Mangalore zajęła mi wiele godzin, zmuszony byłem bowiem co kilkanaście kilometrów dopompowywać uchodzące powietrze. Dziurę w oponie udało się bowiem bardzo łatwo załatać jednak powietrze nadal uchodziło z miejsca, gdzie felga był wygięta.

Wszystko co opisałem sprawiło, że mam mieszane odczucia odnośnie okolic Gokarny. Prawdopodobnie jest tak dlatego, że bardzo oczekiwałem odwiedzin tego miejsca, które jak się okazało z biegiem lat trochę utraciło swoją hipisowską aurę stając się (plaże Kudle i OM) miejscem podobnie obleganym jak niektóre miejsca Goa. Prawdopodobnie winne są temu moje wygórowane oczekiwania i nieprzyjemna przygoda z motocyklem, który został tak niemiło potraktowany przez miejscową ludność. Oczywiście musicie wziąć pod uwagę, że jestem dość specyficznym typem włóczęgi podróżnika poszukującym trochę innych miejsc i wrażeń niż typowy turysta. Ze swojej strony polecam też bardzo paradise beach. Odnajdziecie tam spokój, klimat i fajnych ludzi mając jednocześnie możliwość kupna pożywienia od lokalesów (pyszne tali szkoda że te same każdego dnia za 70 rupi oraz owoce i inne przekąski). Dzięki temu można poczuć się tam trochę jak Robinson po za cywilizacją, jednocześnie mając komfort, nie troszczenia się o pożywienie. Oczywiście wiele osób tam przebywających gotuje swoje jedzonko przytargane z miasta na ogniskach (moje pyry z ogniska w połączeniu z cebulką pomidorkiem i miejscowymi przyprawami kolegi z niemiec zrobiły furorę). Polecam jednak udać się tu autobusem (jedyne 10 rupi z Gokarny) by nie kusić lokalnej społeczności pozostawionym motocyklem. Kierowcy autobusu wytłumaczcie, że chcecie się udać do najbliższej wioski obok paradise beach a stamtąd już piechotą jakoś traficie na miejsce. Oczywiście nie zapomnijcie zabrać ze sobą namiot bądź hamak, lub najlepiej jedno i drugie. Po namyślę tak polecam to miejsce. Miejscowi mogli przecież ukraść mi motocykl lub mogłem w ogóle nie zawitać do magicznej paradise beach. Indie uczą mnie każdego dnia by cieszyć się każdym danym mi następnym dniem i znajdowania radości i pozytywów we wszystkim co napotykam na swej drodze. 






























1 komentarz:

  1. standardowo fajna relacja, dzieki za mozliwosc poczytania i do kolejnego wpisu! Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń